Odpust św. Walentego Krobia 2018

Święty Walenty z wykształcenia był lekarzem, z powołania duchownym. Żył w III wieku w Cesarstwie rzymskim za panowania Klaudiusza II Gockiego. Cesarz ten za namową swoich doradców zabronił młodym mężczyznom w wieku od 18 do 37 lat wchodzić w związki małżeńskie. Uważał on, że najlepszymi żołnierzami są legioniści niemający rodzin. Zakaz ten złamał biskup Walenty i błogosławił śluby młodych legionistów. Został za to wtrącony do więzienia, gdzie zakochał się w niewidomej córce swojego strażnika. Legenda mówi, że jego narzeczona pod wpływem tej miłości odzyskała wzrok. Gdy o tym dowiedział się cesarz, kazał zabić Walentego. W przeddzień egzekucji Walenty napisał list do swojej ukochanej, który podpisał: „Od Twojego Walentego”. Egzekucję wykonano 14 lutego 269 r.

14 lutego 1945 r., po raz ostatni w minionym czasie, liturgiczne wspomnienie św. Walentego – naszego Patrona – zbiegło się z pierwszym dniem Wielkiego Postu – Środą Popielcową. Podobna sytuacja, po 73 latach, będzie miała miejsce w 2018 roku. Zbieżność ta wymaga dokonania zmiany w porządku świętowania odpustu ku czci św. Walentego. Środa Popielcowa – podobnie jak Wielki Piątek – jest dniem postu i pokuty. Nie ma możliwości obchodzenia w tym dniu uroczystości odpustowej, dlatego wyjątkowo w tym roku odpust przeniesiono na 11 lutego.

Nie wiadomo, jak trafiła do Krobi cząsteczka czaszki biskupa, który żył w III w., ani jak cała czaszka na przykład do kościoła w Chełmnie, gdzie święty Walenty nie dzieli kościoła z innym świętym – jak w Krobi z Mikołajem – będąc jedynym patronem. Umieszczona jest w szkatułce mocno zaplombowanej, może w niej tylko proch, a może święte kości w proch się nie obracają, nikt nie widział relikwii, i dobrze, nic tu po ludzkiej ciekawości.

Walenty nie miał zbytniego szczęścia do siedziby w Krobi. Najpierw jego kaplica przy kościele św. Mikołaja została rozebrana, bo cały kościół, osadzony na grząskiej ziemi, trzeba było podbić palami, a kaplica, też w marnym stanie, przeszkadzała w tym zamiarze. Potem łamała się dwukrotnie wieża kościoła, w którym święty dostał ołtarz w bocznej nawie, palił się kościół, popadał w ruinę, wciąż będąc podnoszony.

Nastąpiło najgorsze. W lutym 1993 r. święty został ukradziony w srebrnej trumience, która chroniła go od 200 z górą lat. Było tak. Trumienkę długości 80 cm, z relikwiarzem w środku, na kilka dni przed odpustem przyniesiono z szafy pancernej na plebanię. Nagle rozległ się krzyk. W pokoju stała bliska omdlenia jedna z sióstr elżbietanek, których kiedyś było tu wiele, a teraz tylko dwie, takie czasy. Trumienka znikła. 14 lutego, w dzień odpustu, proboszcz niemal płacząc oznajmił wiernym o kradzieży.

Szukali parafianie, szukała policja i nic. Mógł ją zabrać jakiś chory, sądząc, że święty uzdrowi go mieszkając pod jednym dachem. Albo zakochany, licząc, że bliskie sąsiedztwo z relikwią skruszy serce nieczułej wybranki. Albo pospolity złodziej, skuszony srebrem trumienki, której dotąd nie tknęła ręka świętokradcy.

Na szczęście były w Krobi relikwie zapasowe, nieodświętne, i one dalej noszone są i całowane przez wiernych w odpusty każdego roku 14 lutego, w dzień męczeńskiej śmierci świętego.